16 kwietnia 2012

Gerhard Hartmann z Ostlandu

Doszliśmy już niemal do końca. Pozostał jedynie Gerhard, kapitan dzielnej drużyny. Składałam go ja i przyznam, że jestem z niego zadowolona. Właśnie tak miał wyglądać w początkowej fazie planowania (jeszcze bez bitsów) i udało mi się to uzyskać. Gerhard jest, jak widać, już dość wiekowy. Nie oznacza to jednak, że jest za stary na wyprawę do Mordheim. Przeciwnie, drzemią w nim jeszcze młodzieńcze siły i wielka wola walki. Dlatego zachęcam do obejrzenia go i przeczytania jego historii. Zdjęcia grupowe bandy zrobię, jak tylko światło będzie lepsze - niestety ostatnio dni deszczowe i trudno o dobre oświetlenie.

Gerhard Hartmann

O Gerhardzie Hartmannie mówiono różne rzeczy – nigdy jednak nie były one jednoznacznie złe czy nieskazitelnie dobre. Może się wydawać dziwne, że wodzem wyprawy do Mordheim został człowiek, który nie był podatny na skrajności, ale w życiu Gerharda istniała od początku niemal idealna równowaga pomiędzy burzą namiętnych młodzieńczych marzeń, a poczuciem obowiązku wobec klanu. Nie zamierzał rezygnować ani z jednego, ani z drugiego na swej drodze do celu.

Ożenił się młodo, jak to Hartmannowie mieli w zwyczaju i spłodził dwóch synów. Należało to do jego planu. Już od dzieciństwa układał sobie plany na przyszłość. Wszystko wyliczył sobie co do miesiąca – nawet narodziny dzieci. Żonę wybrał sobie już w szkole i przez kilka lat ubiegał się o jej rękę, choć prawo nie pozwalało mu nawet jeszcze na poślubienie jej. On jednak działał według planu – potrzebował kobiety pięknej, silnej i oddanej, która urodzi mu dwoje dzieci. Ni mniej, ni więcej – dwoje, i musiał być wśród nich przynajmniej jeden syn. Plan został wykonany, a Gerhard mógł układać następny. Wszak bez planu życie nie mogło biec dalej.

O wyprawie do Mordheim myślał od dawna i plan układał w milczeniu, nie dzieląc się nawet z kuzynami. Choć wyruszyć mógł w każdej chwili, czekał na właściwy moment – a to na koniec żniw, a to na ślub kogoś z rodziny, a to na coś innego. Wszystkie te z pozoru nieistotne wydarzenia mógł spokojnie pominąć jako człowiek, który porywa się na śmiertelne niebezpieczeństwo. On jednak, nawet pochłonięty marzeniami, nie miał zamiaru przestać brać udziału w codziennym życiu. Dopiero gdy zabezpieczył swoją codzienność i upewnił się, że będzie miał do czego wrócić, zaprosił Franza i Bernharda w najbardziej ustronny kąt karczmy i krok po kroku, wyjawił im swój plan. Nie przywykł do sprzeciwów, ale wiedział, że bez wsparcia kuzynów sobie nie poradzi. Dlatego nie żądał – prosił ich o pomoc, aby pojechali z nim i wsparli go tak, jak każdy z nich umiał najlepiej.

Ale i Franz z Bernhardem nie zwykli sprzeciwiać się planom Gerharda. Przyzwyczaili się bowiem, że każdy z nich, nawet z pozoru bezsensowny, okazywał się mieć jakieś podstawy, a to, co inni nazywali szaleństwem, po latach nieraz okazywało się strzałem w dziesiątkę. Dlatego Gerhard usłyszał od każdego z nich krótkie „tak” i odetchnął z ulgą, że żadne zewnętrzne czynniki nie pokrzyżują jego planów – przynajmniej na razie.









1 komentarz:

  1. Pytanie techniczne. W jaki sposóbekwipujesz go w pistolet dwulufowy?

    OdpowiedzUsuń